[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Rozumiem  kiwnął głową. Pojechaliśmy do szpitala. Manfred podwiózł mnie pod boczne
wejście, najbardziej dyskretne w tym budynku. Wślizgnęłam się do środka i dotarłam do wind
poza holem. Chyba nikt nie zwrócił na mnie uwagi i nikt też nie zachowywał się szczególnie
podejrzanie. Wszyscy, których obserwowałam, wydawali się mieć jakiś cel pobytu w szpitalu.
Nikt też nie próbował mnie zaczepiać.
Tolliver siedział w fotelu obok łóżka. Ten widok wywołał u mnie szeroki uśmiech.
 Widzę, że ogarnęła cię żądza przygód  zażartowałam.
 Ej, nie rób ze mnie inwalidy.  Uśmiechnął się.  Wieść o wypisie podziałała na mnie lepiej
niż leki. Jak tam przejażdżka ze wspaniałym Manfredem?
Opowiedziałam Tolliverowi o wizycie u detektywa Powersa.
 Ulżyło im, kiedy okazało się, że nie mieliśmy romansu.
 Jak wydobrzeje, będziesz mu mogła powiedzieć, że koledzy mają go za babiarza.
 Nie sądzę, żeby z tego wyszedł. Myślę, że umrze.
Tolliver wziął mnie za rękę.
 Harper, to nie zależy od nas. Możemy mieć tylko nadzieję, że się z tego wygrzebie.
To było słodkie, może nie same słowa, ale sposób, w jaki je wypowiedział. Dzięki takim
drobiazgom wiedziałam, że mnie kocha. Rozpłakałam się, a on pozwolił mi szlochać, bez żadnej
protekcjonalności. Potem pomogłam mu wrócić na łóżko, bo był zmęczony. Powinniśmy
zastanawiać się, kto do niego strzelał, ale oboje byliśmy na to zbyt wyczerpani.
Jakąś godzinę pózniej do szpitala przyszli Mark oraz Matthew.
Oglądaliśmy akurat stare filmy i było naprawdę przyjemnie, ale z grzeczności wyłączyłam
telewizor, kiedy weszli do sali. Obserwując ich, kiedy stali obok siebie przy łóżku, dostrzegłam,
że Mark jest bardziej podobny do ojca niż Tolliver. Naturalnie wszyscy trzej mieli podobny
kolor oczu, cery i włosów, ale jeśli chodzi o budowę, to Mark odziedziczył niski wzrost, mocną
budowę i kwadratową szczękę. Pod tym względem Tolliver był bardziej podobny do matki. Co
prawda widziałam ją tylko na zdjęciach, ale to po niej młodszy syn miał pociągłą twarz i
drobniejszy kościec.
Zastanawiałam się, czy Mark i Matthew woleliby, żebym wyszła.
Tolliver nie dał mi żadnego sygnału świadczącego o chęci pozostania z bratem i ojcem sam na
sam, więc choć podejrzewałam, że tamci pragnęliby porozmawiać beze mnie, zostałam.
Po standardowych pytaniach o zdrowie i warunki szpitalne Mark przeszedł do konkretów.
 Może przeprowadziłbyś się do mnie, znaczy, do mnie do domu? Na czas rekonwalescencji.
 Do ciebie do domu  powtórzył Tolliver, jakby nie mieściło mu się to w głowie. Tylko raz
byliśmy w domu Marka, klasycznej parterówce z trzema sypialniami i ogródkiem. Zaprosił nas
na kolację, zamówił coś przez telefon.
 No, czemu nie? Skoro ty i Harper&  Wykonał mglisty gest, który miał oznaczać, że ze
sobą sypiamy.  Znaczy, skoro jesteście razem, to mam przecież jeszcze jeden wolny pokój.
 A więc ten drugi zajmuje teraz ojciec, tak?  mówiąc to, Tolliver nie patrzył na ojca, a
Mark z pewnością dostrzegł aluzję.
 Tak. Wiesz, nie zarabia zbyt wiele, a z pokoju i tak nikt nie korzystał, więc samo się tak
nasunęło.
 Wynajęłam nam wygodny apartament w hotelu  rzekłam spokojnie, dbając o neutralność
tonu. Nie chciałam doprowadzić do żadnej konfrontacji. Moje życzenie jednak się nie spełniło.
 Wiesz co, Harper  zaczął Mark, czerwieniejąc, jak zwykle, gdy się zaperzał  nie wtrącaj
się. To mój brat, a ja zaprosiłem go do siebie. Tak powinno być. I to on ma zdecydować.
Jesteśmy rodziną.
Nie tylko mnie rozzłościł, ale także zranił. Nie zależało mi, aby ktokolwiek uznawał mnie za
członka rodziny Matthew, ale przecież tyle przeszliśmy z Markiem, myślałam, że to właśnie
my, dzieci, stanowiliśmy rodzinę. Czułam gorąco wypieków na twarzy.
 Harper jest naszą rodziną, Mark  zareagował Tolliver ostro.  Dla mnie jest nią od lat. Dla
ciebie też zawsze nią była. Wiem, że pamiętasz, jak musieliśmy trzymać się razem.
Mark spuścił głowę. Aż przykro było patrzeć na jego twarz, na której odbijało się teraz tyle
sprzecznych uczuć.
 W porządku, Mark  odezwał się Matthew.  Rozumiem ich. Musieliście liczyć tylko na
siebie, Laurel i ja nie byliśmy w stanie dbać o dzieci. Byliśmy razem, ale nie tworzyliśmy
prawdziwej rodziny. Tolliver ma racjÄ™.
Przeszarżował, pomyślałam.
 Ale, tato  wymamrotał Mark, jakby znów był siedemnastolatkiem.  Przecież starałeś się
trzymać nas razem.
 Starałem się, ale nałóg wchodził mi w drogę.
Włożyłam wiele wysiłku, aby nie wywrócić oczyma. Istny teatr. Tolliver przyglądał się z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl