[ Pobierz całość w formacie PDF ]

antropomorfizmów, krótko, sumą ludzkich stosunków, które zostały poetycko i retorycznie
wzmo\one, przetransponowane i upiększone, a po długim u\ytkowaniu wydają się ludowi
kanoniczne i obowiązujące: prawdy są złudami". Co zrobić z tym wszystkim? Co zrobić?
Zrobić to, co Pan Bóg zrobił: nie wypisywać na \adnej tablicy arbitralnego zakazu kłamstwa,
choć w miarę mo\li-
72
73
wości starać się \yć w prawdzie. Bo nie sposób nie pomyśleć, i\ brak przykazania  Nie kłam"
nie wziął się z Boskiego poparcia udzielonego kłamstwu, ale z Boskiego lęku przed
wyznawcami jedynie słusznej prawdy. Z Boskiej znajomości natury ludzkiej, która to natura
jest prawdziwie grozna nie wtedy, gdy kłamie, ale wtedy, gdy wchodzi w posiadanie jedynej i
niepodwa\alnej prawdy. Z obawy przed tymi, co znajÄ… prawdÄ™ i co gorsza sÄ… w rozpowszech-
j nianiu tej prawdy konsekwentni.  Konsekwencja zupełna jest identyczna z praktycznym
fanatyzmem, niekonsekwencja jest zródłem tolerancji", napisał swego czasu Leszek
Kołakowski w eseju Pochwała niekonsekwencji. I są:jj jeszcze w tym tekście zdania, z
którymi wiadomo, co robić, i Przeczytać je trzeba uwa\nie i zapamiętać trzeba:
Wolno nam zauwa\yć, i\ tylko dzięki niekonsekwen-1 cji ludzkość przetrwała jeszcze na
ziemi (...) Rasaj chwiejnych i miękkich, rasa niekonsekwentnych, tych! właśnie, którzy z
Å‚atwoÅ›ciÄ… jedzÄ… na obiad kotlety, alei dla których zar\niÄ™cie kury jest wyzwaniem absolut«|
nie niewykonalnym, którzy nie chcą się zachować nie lojalnie wobec ustaw państwowych, ale
nie piszą nosów do tajnej policji, którzy udają się równie\ wojnę, ale w sytuacji beznadziejnej
idą raczej do nie woli, ni\ giną na pozycji utrzymanej do końca, którz cenią prawdomówność,
ale bynajmniej nie mówią zna jomemu malarzowi, \e namalował kicz, lecz przecie nie,
wypowiadają niepewnym głosem pochwały w które nie bardzo wierzą; słowem  rasa ludzi
nie konsekwentnych jest nadal jednym z głównych zróde
nadziei na to, \e być mo\e gatunek ludzki zdoła się jeszcze utrzymać przy \yciu.
Oczywiście, zawsze się znajdą tacy, co powiedzą, \e lepsza konsekwentna zagłada ni\
\ycie w niekonsekwencji, ale niech\e pamiętają oni, i\ Pan Bóg, niekonsekwentnie
wypełniając rubryki dekalogu, opowiedział się generalnie  jak to się obecnie mówi  za
\yciem. Bez przykazania  Nie kłam" dekalog bowiem jest zbiorem reguł \yciowo
wykonalnych.
74
Za du\o much
Zacność i dobrotliwość to są bardzo zgubne kategorie literackie. Jeśli dodać do nich równie
szlachetne ambicje dokumentalne, powstać mogą zabójcze w swej słodyczy mieszaniny. W
Dzienniku 1976-1977 Mariana Brandysa sÄ… na dobrÄ…; sprawÄ™ dwa godne uwagi fragmenty.
Jeden to anegdota o Ja--nie Parandowskim, który sparali\owany i rzeczywistym parali\em, i
starczym lenistwem definitywnie odmawiał chodzenia i był w stanie o własnych siłach, a
nawet z pewnym zapałem, dojść jedynie do ukrytej w kącie pokoju butelki ko-i niaku.
(Osiągnąwszy cel, odmawiał wszak\e powrotu). Drugi zaś fragment to pozornie banalna, w
istocie zaÅ› mickiewjjj czowska z ducha, refleksja o oborskich muchach.
Piekielnie mi dokuczają muchy  pisze Marian dys.  Te słynne ze złośliwości oborskie
muchy, ktM rych wylęgarnią są pobliskie cielętniki, stajnie i chle-j wy, stanowią prawdziwą
plagę tutejszych miesięcy! letnich. Dobrze, \e w tym roku naloty ich rozpoczęły* się nieco
wcześniej ni\ zazwyczaj. Ułatwi mi to roz^ stanie z Oborami.
I pisarz rozstaje sj
much, ale w zamian bogato
76
obfitującego w innego rodzaju udręki warszawskiego piekła. Bo istotnie \ycie Brandysów w
połowie lat siedemdziesiątych było piekłem i to piekłem demonstrującym całą pełnię swej
nicości. Dziennik w znacznej części jest kroniką banalnie podłych szykan, jakimi nękano
zało\ycieli KOR-u. Totalitarny system atakował swych przeciwników za pomocą licznych
obel\ywych anonimów, głuchych lub obrazliwych telefonów, fałszywych depesz,
nieustannego podsłuchu, ostentacyjnego śledzenia, ciągłych wezwań na przesłuchania,
czterdziestoośmiogodzinnych zatrzymań, rewizji itd.
Jeśli coś świadczy o absolutnej nędzy re\imu (określenie  banalność zła" brzmiałoby tu
stanowczo zbyt patetycznie), to wystarczy dodać, i\ nękającym Mikołajską i Brandysa
słu\bom specjalnym nieobce te\ były metody takie, jak: odstraszanie sprzątaczek, wrzucanie
jajek do mieszkania, wsypywanie \elaznych opiłków do zamków drzwi wejściowych,
umieszczanie w samochodzie naczyń z cuchnącymi substancjami oraz przebijanie opon w
tym\e samochodzie. Młode pokolenia  które, jak wiadomo, są przedmiotem naszej
nieustannej troski  gotowe wręcz w trakcie lektury Dziennika pomyśleć, i\ to nie krwawy
system był przeciwnikiem rodzącego się demokratycznego oporu, ale banda dokuczliwych
urwisów. Banda dokuczliwych urwisów mo\e wprawdzie swymi nieustannymi,
przeistaczającymi \ycie codzienne w koszmar, bolesnymi facecjami doprowadzić ofiary do
samobójstwa (Mikołajska taką próbę podjęła), nie-mniej pozostanie bandą dokuczliwych
urwisów. I tu le\y sedno literackiego fiaska zapisków Mariana Brandysa.
Bo o ile z jednej strony opisuje on nikczemność re\imowych przeciwników z
realistycznym nerwem, o tyle pi-
77
sząc o bojownikach słusznej sprawy, popada w patriotycz-no-ojczyzniano-pomnikowy patos.
Z jednej strony opiłki w zamku, z drugiej grottgerowskie oblicze Chojeckiego. Z jednej strony
zepsute jajka, z drugiej strony nie lękający się męczeństwa KOR-owcy. Z jednej strony
obel\ywy anonim, z drugiej strony Niepodległość Polski. To jest wszystko prawda
oczywiście, ale optyka literackiego ujęcia tej prawdy jest niewłaściwa. Nikczemność [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl