[ Pobierz całość w formacie PDF ]

była ślepa.
- Rzeczywiście, trudno jej nie spostrzec.
- A czy nie doszły panią jakieś odgłosy z sąsiedniego pokoju mniej więcej
pięć minut przed zejściem na  Kobrę ?
- Niczego nie słyszałam. Złościło mnie, że chłopcy jeszcze nie przyszli.
Mam małe radio japońskie i z nudów i z tej złości kręciłam aparacikiem,
pragnąc złapać jakąś muzykę. Widocznie ten trzeszczący telewizor przeszkadzał
w odbiorze, bo radio jedynie warczało. Mało nim nie rąbnęłam o podłogę. W
końcu wzięłam płaszcz i szal i wyszłam z pokoju, imimo że początkowo miałam
zamiar tutaj czekać na moją gwardię.
- Pan Dobrozłocki zdecydował się dopiero dzisiaj pokazać państwu swoją
biżuterię, a pani już kilka dni temu opowiadała Pacynie i Szaf lar owi, że zjawi
się na dansingu u  Jędrusia przystrojona w piękną kolię. Chłopcy zeznali, że
użyła pani takiego zwrotu:  wszystkie baby szlag trafi . Na jakiej podstawie
mówiła pani o tym?
Pani Zachwytowicz wcale się nie zmieszała.
- Pan Dobrozłocki bardzo mnie lubił. Nieraz odwiedzałam go i od dawna
wiedziałam, że wykonuje jakąś tajemniczą robotę. Zresztą, jak się orientuję,
jubiler wspominał o tym, oczywiście w zaufaniu, nie tylko mnie, lecz również,
innym mieszkańcom  Carltonu . Nie wiedziałam nad czym pracuje i nie
domyślałam się, że ta biżuteria jest tak cenna. Niemniej orientowałam się, że to
coś ze złota i drogich kamieni.
- Swoim chłopcom wyraznie mówiła pani o kolii. - Właśnie chcę to
wytłumaczyć. Przed czterema dniami weszłam do pana Dobrozłockiego. Po
prostu miałam ochotę na zjedzenie czekoladki, a wiedziałam, że jubiler zawsze
ma u siebie różne smakołyki, bo lekarze kazali mu rzucić palenie. Gdy weszłam
do pokoju, złotnik siedział przy stole i trzymał w ręku piękną brylantową kolię.
Widziałam ją tylko przez moment, bo pan Dobrozłocki natychmiast ją schował
mówiąc, że jeszcze nie gotowa. Zdążyłam jednak zauważyć, że to klejnot
przedziwnej piękności. Przyszedł mi wtedy do głowy pomysł, aby iść na
dansing ustrojona w tę kolię. Z miejsca więc poprosiłam jubilera o jej
pożyczenie.
- I pan Dobrozłocki na to się zgodził?
- W każdym razie ostatecznie nie odmówił. Roześmiał się i powiedział, że
powrócimy do tego tematu, kiedy kolia będzie gotowa. Dlatego zmobilizowałam
swoją gwardię i umówiłam się na dansing.
- Nie mając żadnej pewności, że klejnot będzie pożyczony?
- Nie wyobrażałam sobie, że pan Dobrozłocki będzie tak zle wychowany i
potrafi odmówić kobiecie takiego drobiazgu. Dał mi wprawdzie bardzo ładne
wyroby ze srebra, ale sami panowie przyznacie, że to nie to samo. Byłam
wściekła na niego, kiedy wyszłam z jego pokoju bez kolii, a jedynie z tymi
srebrnymi świecidełkami. Kiedy go zobaczyłam leżącego we krwi na podłodze,
w pierwszej chwili pomyślałam, że Bóg go skarał za tę nieżyczliwość wobec
mnie.
- A może nie Bóg, lecz pani w jego imieniu użyła młotka, przykładając go
do głowy jubilera? - zapytał podporucznik.
- Chętnie zrobiłabym panu przyjemność i przyznała się do tej zbrodni -
odpowiedziała z wisielczym humorem pani Zosia - ale naprawdę nie mogę. Pan
sam nie wierzy w mój udział w napadzie, prawda?
Podporucznik nic nie odpowiedział, a pułkownik skłonił się aktorce:
- Opuścimy teraz pani gościnne progi i odwiedzimy pana Krabego.
Niedługo poprosimy wszystkich państwa na dół, aby skończyć wreszcie to
nieszczęsne śledztwo. Jeszcze nieco cierpliwości.
W sąsiednim pokoju pułkownik poprosił literata, aby zademonstrował, w
jaki sposób wyglądał przez szybę. Pan Krabe podszedł do zapuszczonej na
drzwiach zasłony i nieco jej uchylił. Stojąca w pobliżu uliczna latarnia
jarzeniowa i światła palące się w sąsiednich pokojach wyraznie oświetlały
balkon i drabinÄ™ opartÄ… o balustradÄ™.
- Panowie widzą, że nie można było nie zauważyć tej drabiny.
Następną wizytę oficerowie milicji złożyli redaktorowi Burskiemu,
mieszkającemu na drugim piętrze.
- Przepraszam, tylko dwa pytania - rzekł na wstępie pułkownik.
- Ależ proszę! Jeśli trzeba, nawet więcej.
- Czy ktoś wchodził do Dobrozłockiego podczas pańskiego tam pobytu?
- Zapomniałem o tym panom powiedzieć. Wszedł na chwilę pan Krabe,
ale widząc, że jubiler nie jest sam, przeprosił i natychmiast wyszedł. Uleciało mi
to z głowy przy składaniu zeznań.
- Ozy zauważył pan, która była godzina, gdy razem z panem
Dobrozłockim wychodziliście z jego pokoju?
- W czasie naszej rozmowy jubiler kilkakrotnie spoglądał na zegarek.
Pytałem go nawet, czy wychodzi lub ma umówione spotkanie. Odpowiedział, że
nie wychodzi, lecz musi załatwić terminowy telefon. Zwykle tak bywa, że kiedy
jedna osoba spojrzy na zegarek, to druga odruchowo robi to samo i dlatego
dobrze pamiętam, że wyszliśmy z pokoju kwadrans przed dziewiątą.
Kiedy oficerowie milicji opuścili pokój dziennikarza, podporucznik
spostrzegł ze zdumieniem, że pułkownik omija inne pokoje i kieruje się w stronę
schodów.
- A tych dwoje - Miedzianowska i Ziemak?
- Oni nam nic więcej nie powiedzą. Chodzmy na dwór.
Deszcz przestał padać, lecz było bardzo wilgotno. Pułkownik podszedł do
drabiny i obejrzał ją w świetle latarki elektrycznej, zapalonej przez jednego z
milicjantów.
- Nie znajdziemy na niej niczego ciekawego. Drabina jak drabina. Gdyby
sprawca napadu nie używał rękawiczek i tak wszelkie ślady zatarłby deszcz. A
gdzie ona zwykle stoi?
Milicjant poprowadził oficera brukowaną trylinką drogą do sąsiedniej,
zupełnie ciemnej willi  Sokolik . Obeszli fronton pensjonatu i znalezli się po
przeciwnej stronie, na sporym placyku porośniętym rzadkimi drzewami.
Milicjant wskazał ścianę pod werandą.
- Tu leżała, oparta bokiem o dom. Niech pan pułkownik nie podchodzi, bo
tam glina i ślisko. Szukaliśmy śladów i jest ich aż za dużo. Wszystko na deszczu
podeszło wodą i nie można stwierdzić, które wcześniejsze, a które ostatnie.
Drabiny często używano.
Wracając do  Carltonu , pułkownik jeszcze rzucił okiem na długi taras,
biegnący wzdłuż południowej ściany budynku pod balkonem pierwszego piętra.
Rzeczywiście, dla młodego, wysportowanego człowieka zeskoczenie z balkonu
na ten taras nie przedstawiało żadnego problemu. Z tarasu czterema schodkami
schodziło się na chodnik okalający willę.
- No to wracajmy - powiedział Lasota.
W jadalni usiadł wygodnie na swoim krześle z miną człowieka, któremu
udało się rozwiązać trudne i skomplikowane zadanie.
- Sprawa już jasna - zwrócił się do podporucznika - muszę panu złożyć
gratulacje. Zwietnie poprowadził pan śledztwo. Przesłuchując mieszkańców
 Carltonu i tych dwóch miejscowych chłopców, udało się panu wszystko z nich
wyciągnąć. Tak narzekał pan na swój pech, a tymczasem będzie pan zbierał
zasłużone pochwały.
Podporucznik z niekłamanym zadowoleniem spojrzał na starszego kolegę.
Nie wiedział tylko, czy pułkownik kpi z niego, czy też mówi poważnie. Ten zaś
mówił dalej:
- Pozostaje nam tylko jedno, aresztować sprawcę napadu i odebrać
biżuterię. Macie chyba na posterunku jakąś kasę pancerną, w której można
byłoby ją przechować aż do prokuratorskiej decyzji o zwróceniu klejnotów
właścicielowi - Centrali Jubilerskiej. Mam nadzieję, że zdążą je wysłać na
wystawę do Florencji. Szkoda, że biedny Dobrozłocki nie będzie mógł wybrać
się razem ze swoimi dziełami sztuki. Poleży chyba dłuższy czas w szpitalu.
Zresztą, boję się, czy nawet najzdrowszy pojechałby do Włoch. Na pewno
amatorów pięknej wycieczki na koszt państwa było tam więcej. Ja również z
przyjemnością obejrzę te świecidełka. Ostatecznie nieczęsto zdarza się, nawet w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl