[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jake pognał dookoła budynku.
Zatrzymał się na placu za szkołą. Nieopodal rosło kilka krzewów, ale wszystkie
dzieci stały nieruchomo, zupełnie jakby bały się choćby drgnąć. Pośrodku grupy
R
L
T
Nakrapiana Sarenka przykucnęła w pozycji bojowej i wodziła wzrokiem po twarzach
zgromadzonych. W wyciągniętej ręce trzymała niezbyt dużą gałąz.
- Co tu się dzieje? - spytał Jake i szybko podszedł do bratanicy.
Wiedział, że w dalszym ciągu nachodzą dziewczynkę dramatyczne wspomnienia z
dnia, gdy żołnierze spalili jej wioskę.
- Moja mama mówi, że nie musimy chodzić do szkoły z żadnymi Indiańcami -
odezwał się jeden z wyższych chłopców.
Miał płomiennorude włosy, co w tej okolicy mogło oznaczać tylko jedno: nosił
nazwisko Barker. Jake nie zareagował na uwagę chłopca i przykucnął, żeby spojrzeć
bratanicy w oczy.
- Nakrapiana Sarenko?
Dziewczynka podniosła na niego wzrok, a gdy się poruszyła, zauważył resztki
rozbitego jajka z przodu nowej sukienki. Miała umorusaną buzię, a na policzku świeży
siniak. Z jej rozczochranych, zakurzonych włosów znikła czerwona wstążka.
- Eliasie Barker, marsz do klasy! - zagrzmiał wielebny Olson zza pleców Jake'a. -
Mary, natychmiast sprowadz tutaj panią Barker. Musimy tę sprawę wyjaśnić raz na
zawsze. To niedopuszczalne, żeby moi uczniowie wdawali się w burdy.
- To jej wina - odezwał się Elias.
- Zmiem wątpić. - Pastor wskazał palcem budynek. - Jeśli się dowiem, że
wszcząłeś awanturę, będziesz szorował tablicę przez resztę pobytu w szkole.
Jake powiódł wzrokiem za Eliasem, który posłusznie ruszył do klasy, a w tym
samym czasie Elizabeth przykucnęła obok Sarenki. W dłoni ściskała czerwoną wstążkę,
którą odnalazła w trawie.
- Poczekaj, otrzepię cię trochę - powiedziała i podała dziewczynce rękę. -
Annabelle na pewno pozwoli nam skorzystać ze swojego pokoju, żebyś mogła do-
prowadzić się do porządku.
Pomogła podopiecznej wstać i objęła ją, jakby wybierały się na wspólny spacer.
Następnie popatrzyła na pastora.
- Wrócimy najszybciej, jak to będzie możliwe - oświadczyła.
R
L
T
- Może pani być spokojna - zapewnił. - Przez ten czas wyjaśnię dzieciom, dlaczego
muszą przeprosić Sarenkę natychmiast po jej powrocie.
Elizabeth podziękowała mu skinieniem głowy i odeszła razem z dziewczynką. Jake
miał ochotę coś uderzyć albo kopnąć, ale ograniczył się do obrzucenia wrogim
spojrzeniem dwóch starszych chłopców, którzy uśmiechali się cynicznie.
- Co to znaczyło? - spytała go jakaś dziewczynka. - Co powiedziała Nakrapiana
Sarenka?
- %7łe to dobry dzień na śmierć. Siuksowie Lakota ruszają z tym okrzykiem do boju.
- Jake zauważył, że chłopcy przestali się uśmiechać.
- Ale to chyba nie znaczy, że tutaj przyjadą i nas oskalpują? - spytał jeden z nich. -
Znaczy się, Indianie. To nie jest tak, że ona ich przyzywała?
- Będziesz musiał spytać o to moją bratanicę - odparł Jake.
%7łałował, że dorosłych nie można zatrzymać po lekcjach, tak jak uczniów. Pani
Barker wyraznie podburzała dzieci przeciwko Sarence i doprowadziła do konfliktu w
klasie. Na szczęście, pastor przykazał uczniom, także Eliasowi, żeby pozostali na
zewnątrz do końca spotkania z rodzicami.
- Przecież mówiłam, że będą problemy - oświadczyła pani Barker triumfalnie, gdy
tylko wezwana przez pastora weszła do środka. - Ta dziewczynka tutaj nie pasuje.
- To pani syn wszczął awanturę - podkreślił Jake.
- W szkole w Miles City nie ma miejsca dla Indian.
- Pani nie jest jej właścicielką - zauważył Jake.
- Pan też nie - odparowała pani Barker.
Stanęła pośrodku sali, wzięła się pod boki i popatrzyła wyzywająco na Jake'a.
- Tylko bez emocji - zaapelował pastor. - Należy odłożyć je na bok i odwołać się
do racjonalnych argumentów. Nie wolno kierować się uprzedzeniami.
- Jestem idealnie racjonalna - oznajmiła pani Barker i wycelowała palec w Jake'a. -
Ten człowiek nie zauważył, że czasy się zmieniły. To już nie jest kraj Indian, nie ma w
nim miejsca dla tych dzikusów.
- Moja bratanica będzie chodziła do tej szkoły, a jeśli pani zacznie mi rzucać kłody
pod nogi, to zażądam pieniędzy za wypożyczone drewno - oświadczył Jake.
R
L
T
Pani Barker popatrzyła na wielebnego.
- Czy ten człowiek ma do tego prawo? - spytała.
- Owszem, to jego prawo - odparł spokojnie wielebny Olson. - Jest właścicielem
połowy drewna wykorzystanego do budowy szkoły.
Pani Barker wbiła wzrok w Jake'a.
- Szkoły na to nie stać - wysyczała.
- Wiem.
- Zatem proponuję, żeby pańska bratanica siedziała po pańskiej stronie budynku, a
mój syn zajmie miejsce po stronie należącej do miasta.
Nie czekając na odpowiedz, pani Barker okręciła się na pięcie i wymaszerowała ze
szkoły.
- Chyba możemy to nazwać kompromisem - rzekł pastor. - W każdym razie
zbliżamy się do porozumienia. Pani Barker zadeklarowała, że Nakrapiana Sarenka może
tutaj przebywać.
Jake odchrząknął. Nie był pewien, co chodzi po głowie pani Barker, ale raczej nie
wyglądała na skłonną do pojednania.
R
L
T
Rozdział ósmy
Jake zaproponował żonie, żeby zjedli obiad w hotelu. Elizabeth wiedziała, że
mężowi nie chodziło o sprawienie jej przyjemności, tylko o to, aby zaczekać do
zakończenia lekcji. Oboje zgodnie pragnęli przebywać jak najbliżej Nakrapianej Sarenki
na wypadek dalszych problemów.
- Powinniśmy zamówić na deser szarlotkę - orzekł Jake. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl