[ Pobierz całość w formacie PDF ]

winien domokrążcy dwie setki przegrane w kości. Mimo że palcami znakomicie odczytywał wyniki,
głos wewnętrzny mówił mu, że Burt szachruje. Tymczasem Jones zbagatelizował sprawę długu.
 Nie ma o czym mówić, oddasz mi, kiedy będziesz miał&  A może?&  Tu potrząsnął
kubkiem.
 Nie gram!  zaprotestował Sam  nie mam gotówki.
 Ejże  zaśmiał się Jones, wyciągając gościnnym gestem brzuchatą piersiówkę  teraz, w
połowie sezonu, bez forsy?
 Mam koszty, syn na studiach w Paryżu, córka się buduje&
 Moglibyśmy zagrać cienko&  po gazecie .
 Stanowczo nie! Wiesz, że jak raz powiem&
W pół godziny potem, gdy świnka pływająca crawlem opłynęła już połowę zbiornika. Sam
był winien swemu znajomemu dwa tysiące nie licząc dawniejszych dwustu.
 Chyba diabeł ci pomaga!  wołał podniecony  normalnie zawsze wygrywam, kiedy
gram z innymi.
 Jeszcze trochę, passa się odmieni  kusił Burt.  No to co, stawiam pół wygranej, twój
rzut&
Niewidomy potrząsnął kubkiem, trzy kostki zachrobotały i wypadły na patelnię służącą za
stolik. Macał je drżącymi palcami.
 Sześć, sześć, sześć?& nie, pięć  ale wygrałem !!!
 Z pewnością  przyznał Jones i błyskawicznie wymieniając kubek, wyrzucił kostki na
patelniÄ™.  Zobacz, Sam&
Palce żebraka przesunęły się po kościach.
 Trzy szóstki& straciłem wszystko!  jęknął.
 Mogę dać ci rewanż! Postawię całą wygraną, jeśli dołożysz przynajmniej połowę  rzekł
uprzejmie Jones.
 Nie mam już nic!& chyba żeby gitara& i& zegarek.
 To za mało& , ale wiesz co& , mogę przyjąć do puli twoją świnię.
Zlepiec aż podskoczył.
 O kim mówisz?
 O tym zwierzęciu, które babrze się w wodzie.
 To mój dalmatyńczyk Astor  z dumą rzekł Sam.
Szuler zarechotał.
 Dalmatyńczyk. Zwyczajna łaciata świnia!
Niewidomy już chciał zdzielić go gitarą, ale powstrzymał się.
 Zwinia, mówisz?& to by wiele tłumaczyło.
 No więc jak?  Jones potrząsał kubkiem.
 Nie mogę tego zrobić& to mój przyjaciel.
 Nie szło ci trzynaście razy pod rząd, teraz szczęście powinno się obrócić. Ja już rzucam&
O, cholera& dwie dwójki i jedynka.
Kolory wystąpiły na wymizerowaną twarz byłego hippisa.
 Chciałbym się zastanowić.
 Grasz czy nie?  Burt był bezlitosny.
 Dobrze!
Długo, bardzo długo Sam mieszał kośćmi, nim wysypał. Musiał wygrać. Musiał! Już po
oddechu domokrążcy poznał wynik. Ale jeszcze sprawdził. Dwie jedynki i dwójka&
Potem siedział jak otępiały. Słyszał, jak domokrążca odczekuje, aż świnka zaśnie, jak ją
wiąże, jak wreszcie pakuje do nadjeżdżającej furgonetki.
 Piękny okaz, sprzedam ją za pół darmo  zabrzmiał głos Burta.
 Dobra, dobra, nie gadaj tyle, jeśli chcesz, żebym cię podrzucił do miasta  odpowiedział
kupiec.
I odjechał. Z gitarą, zegarkiem, pieniędzmi i przyjacielem.
Bezoki Sam nie zareagował. Nie uczynił też nic, kiedy około południa po kilkakrotnym
sygnale ostrzegawczym otworzono śluzę. Siedział po turecku na żwirowym dnie zbiornika i słuchał
narastajÄ…cego plusku.
A woda podnosiła się i podnosiła.
Furgonetka wjechała już do miasta, aleja na prawo prowadziła do city Holliday Spring, na
wprost za mostem widać było owalne gmachy Instytutu Transplantacji. Kupiec Abraham Stick
skręcił w lewo, do kuzyna trudniącego się nielegalnym ubojem.
Tymczasem wertepy, które dawały im się we znaki po drodze, okazały się przychylne dla
docenta Holdinga. Rozluzniły się więzy& bez trudu przegryzł sznur na przednich raciczkach, potem
stłukł butelkę i ocierając pęta tylnych nóg o leżące denko uwolnił się ostatecznie. Na zakręcie
samochód przyhamował. Zwinka skoczyła na drzwi, wyważyła je i wypadła na drogę. Tempo wozu
było jednak dość znaczne, z impetu przekoziołkowała kilkanaście metrów, zatrzymując się dopiero
na jakimś płocie. Potem wstała, cała we krwi, i z bezwładną jedną nogą poczęła wolno kuśtykać w
głąb labiryntu uliczek.
Była to dzielnica willowa, o tej porze opustoszała. Zamieszkiwali ją może nie superbogaci,
ale w każdym razie zamożni ludzie.
Stick i Jones szybko zorientowali się, że pasażer ucieka. Wóz stanął z piskiem w poprzek
drogi, a obaj mężczyzni puścili się w pogoń.
Zwinka słyszała ich kroki, parokrotnie próbowała sforsować którąś z furteczek, ale każda
była zamknięta.
 Wszystko na nic, wszystko na nic!
Chwilę odsapki William zyskał na rozwidleniu, ponieważ ścigający skręcili w prawo, a on w
lewo, ale już po chwili znów miał ich na karku. I nagle cud: otwarta bramka. Holding nie widział
prawie nic przez krew zalewającą mu oczy& Jakiś mały biały domek, taras&
Anna Montini opuściła ręce. Muzyka ucichła, ale w powietrzu wokół tarasu słychać było
jeszcze ostatnie tony Szopenowskiej etiudy.
 Pięknie grasz, Anno  powiedział postawny mężczyzna oparty o fortepian.  Może
zagramy teraz coś na cztery ręce.
 Jestem już troszkę zmęczona. Tom. wiczymy dwie godziny  powiedziała
ciemnowłosa pianistka.  Ciocia zaraz poda drugie śniadanie.
Z ulicy dobiegły odgłosy wrzawy. Oboje odwrócili głowy. Thomas wychylił się przez poręcz
tarasu.
 Co tam się dzieje  z wnętrza domu wyjrzała stara panna Montini.
 Gonią jakąś świnię. Sadyści!&
 Patrzcie, ona jest w ogródku& Ale biedactwo zakrwawione!  krzyknęła Anna.
 Przepraszam cię, zapomniałem zamknąć bramkę  powiedział Tom.
 Dobrze zrobiłeś. Zamknij ją teraz. Zanim ci prostacy ją zatłuką&
Zwinka przycupnęła skulona pod oleandrem.
 Nie mam prawa tego robić. To ich własność.
Anna Montini zawahała się. Nie sposób było odmówić racji temu stwierdzeniu. I nagle
półprzytomne zwierzę ożywiło się. Po schodkach wbiegło na taras i dopadło fortepianu& Raciczką
otarło krew z czoła i uderzyło kopytkiem w klawisze.
 Pa pa pa pam& pa pa pa pam!
 Boże, Beethoven&  Ciasteczka posypały się z tacy trzymanej przez ciotkę.
Anna zbladła. A świnka powtórzyła:
 Pa pa pa pam&
A potem, wyczerpana, upadła zemdlona obok steinwaya& Anna pochyliła się nad nią. A
Thomas Butler jej nauczyciel a zarazem narzeczony, zbiegł do ogrodu i zatrzasnął bramę& U
wejścia nieomal zderzył się z dwoma ścigającymi.
 Musimy wejść i sprawdzić, czy nie wbiegła tu nasza maciora!  napierał Stick.
 Wykluczone, to jest teren prywatny  rzekł twardo Tom ryglując furtkę.
Z punktu widzenia naszego ulubionego Dalszego Ciągu pora była ku temu najwyższa.
7
Nieprzytomną świnkę ułożono w pokoju gościnnym mimo słabych protestów ciotki, która
uważała, że legowisko w przedpokoju stanowczo by wystarczyło.
 Chyba przesadzasz, Anno, z tym swoim miłosierdziem! Zwinia to nie kot ani piesek, żeby
traktować ją jak zwierzę pokojowe.
Panna Montini nie dała sobie nic powiedzieć. Już po kwadransie zjawił się lekarz, który na
widok dziwnej pacjentki wzburzył się i zawołał, że nie jest weterynarzem, atoli czek podetkany mu
przez Annę rozproszył jego obiekcje. Za tę cenę zostałby nawet agronomem.
 No i jak? Będzie żyła?  dopytywała się Anna, gdy lekarz osłuchiwał stetoskopem
różowe cielsko.
 Wszystko w porzÄ…dku, proszÄ™ pani. Jedynie szok i wyczerpanie&
 A raciczka? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • e Agatha ZwierciadśÂ‚o pć™ka w odśÂ‚amków stos
  • Jack L. Chalker Identity Matrix
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sulimczyk.pev.pl